Pojawiło się ostatnio na Azymucie sporo artykułów dotyczących kuchni obozowej, tu projekt samej kuchni, tam budowa pieca, niedawno o gotowaniu bez kucharki. Zostałem poproszony o opis tego, jak poszliśmy jeszcze krok dalej – a mianowicie jak na naszym obozie zastępy gotowały same dla siebie.
Jak to? Codziennie w kuchni!? A właśnie że tak! Całość była sporym eksperymentem, gdyż dla wszystkich zaangażowanych był to pierwszy obóz tego typu. Tytuł artykułu zawdzięczam śmiejącym się z komendy harcerzom, którzy stwierdzili, że obóz ma taką właśnie fabułę/tematykę.
Skąd się Wam to głowach zrodziło?
Pomysł powstał na samym początku planowania obozu, gdy umawialiśmy się na “obóz samodzielny dwóch drużyn”, to znaczy de facto dwa samodzielne ze wspólną kuchnią, komendantem i kwatermistrzem. Ciężko mi teraz powiedzieć, czy był mój, czy drużynowego i założyciela 1 SDH “Grań” Antka Kozaneckiego. Na pewno obydwu nam się spodobał, gdyż brzmiał jak idealne stosowanie metody z gatunku “stwórz sytuację wychowawczą (czyt. trudną) i patrz jak harcerze sobie radzą”. Całość rozmowy o planowaniu obozu była nakierowana na koncepcję, w której obóz samodzielny oznacza obóz wymagający samodzielności drużyn i harcerzy, niekoniecznie jechanie jedną drużyną (choć to byłoby optymalne, żadna z zaangażowanych drużyn nie miała wystarczającej komendy, poszliśmy więc na układ “wy dajecie komendanta, my dajemy kwatermistrza”). No i obaj naczytaliśmy się “Obozu Harcerzy” Marabuta, to pewnie też miało wpływ na koncepcję obozu.
Jak to zorganizowaliśmy
Przepisy i stawka żywieniowa
Długo przed obozem zastępy dostały informację, jak będzie system gotowania wyglądać, a także że mają przygotować przepisy. 1 SDH nawet poszła z zastępowymi na warsztaty kulinarne organizowane w Poznaniu. Dostali też konkretną stawkę żywieniową, kwotę, w której musieli się mieścić z przepisami, sprawdzając ceny w Biedronce. Stawka wynosiła początkowo 15 zł, miała w sobie zawierać śniadanie, obiad, podwieczorek, kolację. Bo i całość żywienia miała być początkowo realizowana w zastępach, z czego już na obozie szybko zrezygnowaliśmy, o czym trochę niżej.
Piec

Zbudowałem, biorąc do pomocy po jednym harcerzu z każdej drużyny (co by przekazać wiedzę) piec. Obóz nie miał w ogóle gazu, z tych samych przyczyn co kucharki, zależało nam na jak największej samodzielności. Zwykłe cegły lepione zaprawą szamotową i pokryte nią ścianki paleniska. Projekt pieca różnił się od przytaczanego tu wcześniej w artykule, w środowisku z którego się wywodzę, tak je właśnie budowaliśmy i zapewniam że działa. Do pieca miało dostęp po jednej osobie z każdego zastępu, czyli maksymalnie 6 osób, ale nigdy nie było tam więcej niż 3 na raz. A, i jeśli czyta to jakiś instruktor tworzący reformę sprawności, to stanowczo wnioskuję o linię sprawności dla zdunów!
Oprócz pieca każdy zastęp miał swoja stałą kuchnię polową, znaczy dołek na ognisko i drewnianą konstrukcję do wieszania kociołka. Ogólnie na piecu odbywało się praktycznie tylko smażenie, zdecydowaną większość harcerze robili na ogniskach.
Budowa kuchni
Za projekt i wykonanie kuchni (poza piecem) odpowiadał Antek, projekt zawierał 3 duże blaty do krojenia (co by zmieścić 12 osób, czyli po dwie na zastęp), półkę na gary, oddzielającą część czystą kuchni od części brudnej, z parownikiem i piecem. Pod półką leżały gaśnice, na ściance wisiała reszta sprzętu p.poż. Zmieściła się i pokaźna drewutnia – zalety kuchni o wymiarach 8×5. Tu wchodzi również konstrukcja magazynu, w którym każdy zastęp miał swoją półkę na gary i swoją na składniki.
Zakupy
Załatwiliśmy z miejscowym sklepikarzem dowóz żywności na obóz, raz na dwa dni. Listę zakupów wysyłaliśmy mu przez sms, dzień wcześniej. Płaciliśmy zbiorczo w trzech przelewach, jeden na tydzień. Wynikło kilka nieporozumień, ale ogólnie bardzo polecam patent. Oszczędziło to mnóstwo czasu komendy obozu, jak już zaczęło działać
No i nie wiem, ja jakoś fajniej się czułem wspierając pana Mirosława niż Geronimo Martins!
Potencjalne zalety:
– trzeba to załatwić, czyt. zadanie na stopień,
– wstęp do kontaktu z miejscowymi,
– oszczędność czasu,
– pieniężnie marża miejscowego sklepiku zrównoważyła benzynę, więc wychodzi na jedno, czy się jedzie do Biedry, czy załatwia dowóz.
Czas
Codziennie było na obiad (przygotowanie, zjedzenie, cisza poobiednia w zastępach) poświęcone w planach pracy 3 godziny, między 12, a 15. Czy to wiele więcej czasu niż “normalne” wyjście na obiad i cisza poobiednia? O jakąś godzinę moim zdaniem.
Realizacja
Uważam koncepcję za sukces, pod wieloma względami. Po dwóch dniach zrezygnowaliśmy z robienia śniadań i kolacji w zastępach. Przekonał nas moment, w którym jeden zastęp nadal pichcił owsiankę, a reszta zjadła i drużynowy chciał zaczynać grę…
Łącznie wyszło nam ok. 10 dni takiego samodzielnego gotowania w ciągu obozu, reszta (4 dni pionierki przeciągniętej ulewą, 5 dni suszy, gdy nie mogliśmy palić ognisk, 2 dni rozbiórki) wspólnie na piecu. Po jakichś pięciu dniach pod rząd chłopacy zaczynali być znużeni kuchnią, więc na przyszłość polecałbym zrobić ze 4 takie dni pod rząd na obozach, dwa razy bądź raz.
Zalety wychowawcze:
Harcerze codziennie palili w piecu stawiali ognisko na kuchni polowej. A praktyka czyni mistrza. Codziennie też gotowali, doprawiali. Jako że powstawało sześć obiadów codziennie, poznali też i wymienili się masą przepisów. Jestem pewien, że każdy jedenastolatek z tego obozu potrafi teraz w domu ugotować obiad dla rodziny.
Gdy był to ICH obiad, harcerze byli znacznie bardziej zaangażowani niż pamiętam z obozów z kucharką. Zresztą widzieliście kiedyś pionierkę zastępu, gdzie tylko zastępowy zna projekt, więc z każdą pierdołą mało zaangażowani harcerze wloką się do niego? A pionierkę, gdzie zastęp wspólnie przygotował projekt, każdy jest zaangażowany i wie co robić? Tak samo się przedstawia moim zdaniem kuchnia z kucharką i kuchnia zastępu.
Oczywiste metodycznie walory samodzielności, dzielności, pokonywania trudności, planowania (przepisy przed obozem), organizacji pracy, zdrowa rywalizacja między chłopakami (jak jedni mieli pizzę, a inni mierne leczo to na kolejne dni, widząc że się da, robili już smaczniejsze rzeczy).
No i zastępowi po takiej szkole życia i po podszkoleniu księgowym, są prawie gotowi na kwatermistrzów, wiedzą już, ile makaronu, mięsa i warzyw schodzi na osobę na obozie. Jak to policzyć, i jak zmieścić się w stawce żywieniowej itp.

Kuba Baszczuk, bądź też Mówiący Kot. Były drużynowy 12 PDH i 12 PDW, instruktor i koorynator HOPR Wielkopolskiego do chwili obecnej. Jak samo imię mówi, lubi gadać i łazi własnymi ścieżkami. Jest fanem puszczaństwa i celowej obrzędowości w harcerstwie. Bardziej prywatnie studiuje medycynę, która nie przestaje go fascynować. Oprócz tego instruktor narciarski, uwielbia tańczyć i rozmawiać z ludźmi.