Wielki Nieobecny
Autor: Dyzma Zawadzki
Trudno o bardziej anglosaskiego pisarza niż J.R.R. Tolkien. Z jego twórczości bije wręcz pochwała idylli angielskiej wsi. Wertując pierwsze stronice Władcy Pierścieni możemy niemalże zobaczyć soczystą, świeżo skoszoną trawę – oczywiście za oknem, bo jak na prawdziwego hobbita przystało, siedzimy w wygodnym aksamitnym fotelu, rozkoszując się smakiem kurczęcia na zimno i soczystych pomidorów.
Obok tych pluszowych kapci, rozszczekanych buldożków i drucianych pince-nez, które zbudowały imperium-nad-którym-słońce-nie-zachodziło, mamy drugiego reprezentanta Albionu – tym razem postawnego, mężnego wojownika. Gdyby Aragorn nosił wąs, byłby jak Bi-Pi – co do tego nie mam najmniejszych wątpliwości!
Powściągliwy jak Anglik
Choć Anglików znam głównie z literatury, wiem że istnieje wiele stereotypów dotyczących tego dumnego narodu. Jednym z nich jest cecha, którą określiłbym jako brak nachalności. Anglik nie narzuca się ze swoją wiedzą, oczytaniem i wykształceniem. Wyrazem wysokiej kultury osobistej, pożądaną cechą dżentelmena, jest umiejętność okazania mniej pojętnemu rozmówcy zainteresowania tematem, o którym wiemy znacznie więcej, jednocześnie nie przyznając się do tego.
Ten brak chęci zaimponowania i potrzeby werbalnego wywyższania się jest cechą człowieka pewnego swojej wartości, pozbawionego kompleksów. Jest to też część prawdziwego szlachectwa, w przeciwieństwie do snobizmu i zapisywania się do “elyty” społeczeństwa. Ostatecznie do Jezusa w szopce przyszli pastuszkowie, czyli ci, którzy nic nie wiedzieli oraz mędrcy, którzy wiedzieli na tyle dużo, żeby mieć świadomość, że wiedzą za mało.
Anglosaski brak nachalności przejawia się w największych dziełach obu wymienionych na początku dżentelmenów. Pierwszym z nich, wedle mojego subiektywnego rankingu, jest “Władca Pierścieni”, a drugim oczywiście skauting. Zwykło się mówić, że “Władca Pierścieni” jest książką niezwykle, do bólu wręcz religijną, katolicką. I niewątpliwie tak jest. Nie chcę się tu rozwodzić nad jej duchową wartością, ale rzeczywistość pokazuje, że zarówno taka była intencja autora, jak i odbiór czytelników (a przynajmniej dużej części z nich).
A jednocześnie, traktując tę powieść jako zamknięte dzieło (nie uwzględniając całej konstrukcji tolkienowskiego świata), nie znajdziemy w niej odwołań do Boga. Bóg, Jedyny, jest w tej opowieści Wielkim Nieobecnym. Jest to jednak nieobecność, która paradoksalnie jest Obecnością (w tym miejscu przypomina mi się Pius XIII i jego strategia marketingowa a’la Daft Punk). Dlatego czytanie Tolkiena jest przeżyciem duchowym (w którymś z listów autor napisał, że jeden z czytelników zwierzył mu się, że w Wielkim Poście czyta rozdziały traktujące o wędrówce Froda i Sama przez Mordor) i katolickim na wskroś.
A w skautingu robimy to tak…
Wydaje się, że podobny zamysł przyświecał założycielowi skautingu. Choć nie ma skautingu bez Boga, twierdzi Baden-Powell, w skautingu nie zajmujemy się praktykami religijnymi. Droga do poznania boskich tajemnic wiedzie przede wszystkim przez kontakt ze Stworzeniem. Nie jest to jedyna droga, o nie! Praktyki religijne, ćwiczenia duchowe, pogłębianie własnej wiedzy – to wszystko składa się na dobrego chrześcijanina, a więc i katolika. Ale wszystko na tym świecie ma swoje miejsce.
Żaden skaut nie jest tylko skautem. Jest też obywatelem swojego kraju, jest członkiem wspólnoty religijnej, jest uczniem, przyjacielem, jest synem i bratem (ojcem i mężem jeszcze nie). Nikt nie wymaga od drużyny skautów, by zapewniała edukację teologiczną czy skomplikowane ćwiczenia duchowe – za to wymaga, by skaut zaczął tę część swojego życia traktować śmiertelnie poważnie, na równi z zarabianiem na chleb i dbałością o zdrowie. To jest nasz prawdziwy cel! Jak jednak osiągnąć go metodą harcerską?
W pamiętnej scenie z “Ziemi Obiecanej” Moryc opowiadając o katolickim kościele twierdził że w świątyni szuka piękna, mówienia o rzeczach wyższych i kawałka przyjemnego koncertu. Całe to piękno, które w zachodniej cywilizacji ofiarujemy Panu Bogu, z jednej strony jest wyrazem naszej czci – z drugiej strony ma nam ułatwić, prozaicznie mówiąc, kontakt ze Stwórcą – czyli modlitwę. Jak to działa? Otóż, jak pięknie to wyłuszczył kard. Sarah w fantastycznej książce “Moc milczenia”, Bóg mówi do nas w ciszy. W ciszy, która nie jest tylko milczeniem ciała, ale też milczeniem duszy. Powiecie teraz pewnie, że w muzyce organowej, naczyniach liturgicznych i przepysznym baroku nie ma ciszy, wręcz przeciwnie – bogactwo aż krzyczy i prosi się o uwagę. Owszem, nie ma ciszy w naszym rozumieniu tego słowa, ale nie dajmy się zwieść prostej semantyce. Jest tam coś innego, a mianowicie harmonia piękna, która tu, na ziemi, jest najbliższa prawdziwej, doskonałej Ciszy.

Kościół tworzy harmonię rękami ludzi. Skaut jednak potrafi znaleźć nie tylko piękną świątynię wzniesioną przez strudzonego człowieka. Skaut potrafi znaleźć pierwotną, najpięknięjszą świątynię, wzniesioną rękami samego Boga: w dzikich ostępach, nietkniętych ludzką ręką. Dlatego drużynowy musi zaprowadzić wychowanków w góry, na morze, do bezkresnej puszczy. Robert Baden-Powell napisał: “To dołącza się do tych dodatnich stron studiowania przyrody, za któremi już dawniej przemawiałem, mianowicie że stwierdza się Boga Stwórcę w Jego cudownych dziełach. Co gdy się połączy z czynnem wykonywaniem Jego woli w służbie dla innych stanowi konkretną podstawę religii”.
… choć nie tylko!
Wymaga podkreślenia jeszcze raz, że nie jest intencją wychowawcy skautowego ograniczenie ćwiczeń duchowych i praktyk religijnych do wędrówki po górach, nie! Ale przez te kilkadziesiąt dni w roku, spędzanych w gromadzie skautów, to jest nasz główny sposób – obok służby bliźniemu. A potem harcerz wraca do domu, gdzie modli się wraz z rodziną, do Kościoła, gdzie czci widoczne przejawy boskiej obecności i wznosi śpiew, do siebie samego, gdy czyta Pismo Święte – co wychowawca harcerski gorąco wspiera. Sam Baden-Powell pisał, że praktykowanie własnego wyznania z zaangażowaniem jest pożądaną cechą skauta (który zresztą nawet sznurówki zawiązuje porządnie, co dopiero się modli!). Warto o tym pamiętać, mając jednocześnie świadomość, różnicy między rolą skautingu, Kościoła i rodziny w wychowaniu chłopca.
“Powszechnie mówi się, że Anglik nie znosi paradowania z swoją religią, że częstokroć spełnia obowiązki swego wyznania religijnego, ale nie odprawia dla pozoru długich modłów publicznie.” – znalazłem ten cytat z Bi-Pi już po przelaniu części myśli na papier, ale idealnie wpisuje się w temat.
Nie bądźmy nachalni podczas harców. Studiowanie przyrody, służba bliźnim, a także traktowanie własnej wiary poważnie (czyli przykład własny) – to są najlepsze wskazówki do tego, jak po harcersku przybliżać chłopca do Boga. A tak jak pisał Baden-Powell, wywiadowca żyjący w puszczy, znający ciepły letni zmierzch i chłód poranka, będzie niemal na pewno człowiekiem szlachetnym i wierzącym.

W ZHR w latach 2003-2018, przeszedł ścieżkę od młodzika do harcmistrza. Drużynowy 16 WDH „Grunwald” (2009-2012) i patrolu wędrowników „Włóczykije” (2012-2017), robił też parę mniej istotnych rzeczy. Historyk z zamiłowania, adwokat z przypadku, żonę poznał na mazowieckiej „Agricoli”. Stara się przysłużyć harcerstwu spoza organizacji, na tyle, na ile może.
Pingback: On się sam z tego grobu wygrzebał, czyli wychowanie religijne w gromadzie zuchów - cz. I - Azymut